Przeprowadzka po raz ostatni
Nora Frank Z archiwum lekarza
8 maja 2000 -- Dołączyć czy nie dołączyć? Pozostać we własnym domu czy przenieść się do wspólnoty emerytalnej? To jest pytanie, przed którym stanęłam, kiedy, jak wielu z nas staruszków, znalazłam się sama i schorowana po śmierci mojego męża.
Moja historia była znajoma. Przeszliśmy na emeryturę w Santa Fe, aby spędzić nasze słabnące lata w przestronnym domu adobe z widokiem na góry Sangre de Cristo. On był zdrowy, ja byłam słaba po radykalnej mastektomii i poważnej osteoporozie. Wydawało się prawdopodobne, że to ja odejdę pierwsza, ale los interweniował. On zmarł na nagły atak serca, a ja zostałam pozostawiona, by poradzić sobie z resztą życia.
Miałam przyjaciółkę, która kupiła jednopokojowe studio w miejskich El Castillo Retirement Residences, "kampusie dla seniorów", jak głosiły broszury. Odwiedziłam ją, polubiłam jej zgodnych towarzyszy i fakt, że mieszkała w buszu zieleni nad rzeką Santa Fe, w pobliżu katedry i placu w centrum miasta. Budynki miały przyjemny posmak hacjendy.
Postanowiłam pójść w ślady mojej przyjaciółki, aby nie stać się ciężarem dla rodziny. 1000 dolarów zwrotnego depozytu umieściło mnie na liście oczekujących na mieszkanie, podczas gdy moje zdrowie i konta bankowe zostały zbadane. Czy lekarz domowy zgodzi się, że pomimo moich problemów jestem wystarczająco zdrowy, by żyć samodzielnie? Czy moje emerytury i inne inwestycje zostaną uznane za wystarczające, aby pozwolić sobie na cenę przyjęcia, miesięczne opłaty za utrzymanie i jadalnię? Po spełnieniu tych warunków, otrzymałem pozwolenie na zakup mieszkania z dwiema sypialniami, które przed wprowadzeniem się nieco przebudowałem.
W ten sposób, jestem teraz uprawniony do całkowitej opieki nad umysłem, ciałem i duszą, od "niezależności" do "życia wspomaganego" do "opieki MedCenter" aż do śmierci, uwolniony od kłopotów związanych z posiadaniem domu. Pokojówki, pielęgniarki, pomocnicy i konserwatorzy dbają o mój codzienny wywóz śmieci, cotygodniowe pranie i transport na wizyty lekarskie, do sklepów spożywczych, kościoła, kina, spektakli i koncertów. Społeczność oferuje również szereg programów teatralnych, artystycznych, muzycznych i ćwiczeń. Chodzę na zajęcia jogi i chi gung, aby poprawić swój oddech i równowagę.
Dzięki tym wszystkim opcjom my, mieszkańcy, prześcigamy się w tabelach aktuarialnych, uzyskując zadziwiającą długowieczność. Na przykład, jednym z moich nowych sąsiadów jest 107-letni były asystent sekretarza pracy podczas administracji Roosevelta. Jem posiłki zatwierdzone przez Heart Association z 90-latkami, którzy odwiedzają Kubę i Iran, lub z obeznaną z komputerem oktogenianką, która wymienia zdjęcia przez Internet ze swoimi prawnukami w Zimbabwe.
W grupie piszącej wspomnienia dowiaduję się, że K., pracownik socjalny/antropolog, który ma już 80 lat, w wieku 22 lat samotnie wyruszył na wojenne roboty terenowe na dzikim wówczas terytorium Alaski; że J., o "prostych włosach i krzywych zębach", została z trójką dzieci, by prowadzić fermę drobiu w Vermont, podczas gdy jej mąż poszedł na wojnę.
Jestem w domu z kilkoma znajomymi antykami w słonecznym mieszkaniu na piętrze z widokiem na góry, i z sąsiadami, którzy prowadzili życie pełne przygód; a jednak myślę z tęsknotą o tym, co porzuciłem, i widzę duchy. Tęsknię za domem, gdzie zasadzone przeze mnie gałązki chamisas rozrosły się w żywopłot, gdzie zapach krzewu pomarańczy unosił się przez okno gabinetu, gdzie wszystkie znajome stare książki, wiele z odręcznymi dedykacjami od ludzi, których dobrze znaliśmy, opowiadają historię naszego życia.
Oddałem to wszystko dla starszych budynków, pełnych starszych mieszkańców. Białowłose panie, pulchni panowie, tlenowce, chodziki, wózki inwalidzkie. Ten obraz nie przypomina szczęśliwych twarzy na okładkach magazynów Amerykańskiego Stowarzyszenia Emerytów (AARP). Aby sobie poradzić, żyję w teraźniejszości i szukam dobrych rzeczy w moim nowym życiu. Doceniłam ducha wspólnoty moich nowych przyjaciół, pomimo ich obecnych słabości. Jesteśmy dla siebie nawzajem z filiżanką herbaty lub talerzem makaronu, kiedy ktoś jest trochę rozłożony. Zaprzyjaźniłam się z młodym, uważnym personelem, który dojeżdża z odległych wiosek w wiejskim Nowym Meksyku, który daje nam z siebie wszystko z ciepłymi uśmiechami i przyjazną rozmową. Uśmiechnięte twarze ludzi przedstawionych w biuletynie AARP wydają się teraz bardziej prawdziwe niż na początku.
Moja historia jest znajomą historią kogoś, kto się starzeje, z tym, że kiedyś żyłam w świecie emigracyjnych intelektualistów jako urodzona we Francji żona polskiego naukowca. Kiedy powiedziałam polskiemu przyjacielowi, że mieszkam teraz wśród rodowitych Amerykanów z Waszyngtonu i Florydy, Maine i Kalifornii, wykrzyknął: "Teraz naprawdę wyemigrowałaś!".
Nora Frank jest freelancerką, która mieszka w Stanach Zjednoczonych od 1938 roku.