Nigdy nie palę, żyję swoim życiem z NSCLC

Dowiedz się, jak osoba, która nigdy nie paliła, poradziła sobie z diagnozą raka płuc, aby zachować pozytywne nastawienie i prowadzić pełne, satysfakcjonujące życie.

Był marzec 2019 r. Leżałem w łóżku, kiedy mój lekarz zadzwonił i powiedział: Jego rak płuc. To było surrealistyczne, jakby to się stało z kimś innym. Im na pewno płakałem, ale myślę, że byłem w szoku. Mojego męża nie było wtedy w domu i pamiętam, że nie mogłam zasnąć. Patrzyłam tylko przez okno na drzewa. Na zewnątrz było zimno.

Kiedy spotkałam się z moim onkologiem, pierwsze co powiedziałam to: Nie palę.

Akceptacja raka płuc

Nie myślałem, że to nie może mi się przytrafić. Oczywiście, że tak było. Ale zastanawiałem się, jak to się mogło stać. Nie tylko nie palę, jestem wegetarianinem, który dobrze się odżywia. I od lat jestem biegaczem. Brałem udział w maratonach z moimi córkami.

Ciągle szukałem przyczyn mojego raka - czy to dlatego, że pracowałem w centrum Chicago? I czasami zastanawiałem się, czy ludzie pomyślą, że palę. Ale nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. To nie jest tak, że ktoś zasługuje na raka płuc.

Mój lekarz powiedział mi, że to po prostu zdarza się niektórym ludziom. Nie zawsze jest coś, na co można wskazać. Z drugiej strony, nie miałem żadnych problemów zdrowotnych i zawsze byłem bardzo aktywny. Nawet mój wiek był dobry. Miałem tylko 57 lat. U większości ludzi rak płuc diagnozowany jest około 70 roku życia.

Dzięki mojemu lekarzowi podszedłem do leczenia z dużą pewnością siebie. Ale byłem też przerażony. Moja druga córka spodziewała się pierwszego dziecka. Czy zdążę na narodziny mojego wnuka?

Finding Strength

Na początku musiałam po prostu przetrwać diagnozę. Mocno opierałam się na mojej rodzinie, bliskich przyjaciołach i systemie przekonań. Ale znalazłam też coś w sobie. Nikt nie przechodzi przez raka za ciebie.

Prawie od razu zaczęłam chemioterapię. Byłem w dość złym stanie. Moja lekarka kazała mi nawet zostać w szpitalu na czas leczenia. Bała się, że mogę upaść. Gdyby tak się stało, guz, który znaleźli w mojej nodze, mógłby się rozpaść. Musiałem mieć włożony pręt. Wtedy zrobiono biopsję i powiedziano mi, że rak w moim płucu rozprzestrzenił się. Więc nie dość, że miałem niedrobnokomórkowego raka płuc, to jeszcze miał on przerzuty. Byłem w IV stadium.

Te wszystkie złe wiadomości były trudne do zniesienia. Ale na szczęście leczenie zaczęło pomagać od razu. Zacząłem się czuć lepiej. To było świetne dla morale. Wkraczałem w lato z tymi wszystkimi zabawnymi rzeczami do zrobienia - to nie był rok 2020 - a ponieważ chemioterapia zmniejszyła guzy, to było tak, jakbym odzyskał swoje życie.

Po drodze stałem się bardziej wdzięczny. Byłem tu na narodzinach mojej wnuczki, Lily. A potem zobaczyłam, jak kończy 1 rok życia. I poczułam się szczęśliwa. To prawie tak, jakbym dostał drugą szansę.

Znajdź swoją wspólnotę rakową

Od niedawna korzystam z internetowych grup wsparcia. Ale przed pandemią lubiłam wychodzić z domu na spotkania. To było coś, czego naprawdę potrzebowałem, kiedy po raz pierwszy zdiagnozowano u mnie chorobę. Lubiłam rozmowy, ale miło było też mieć gdzie pójść. Czasami spotykałam się z ludźmi na jodze. To rozbijało dzień i dodawało ten miły dotyk słońca do środka mojego tygodnia.

Nadal śledzę kilka grup na Facebooku, w tym kilka dla osób z EGFR. To moja specyficzna mutacja genu, czyli zmiana. Wspaniale jest znaleźć wsparcie u ludzi, którzy są bardzo podobni do mnie. Ale zdałem sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Nie bierzemy tych samych leków. Nie podchodzimy do leczenia w ten sam sposób.

Ale oni wiedzą dokładnie, co czuję, kiedy mówię, że się boję albo że denerwuję się przed skanowaniem. Nie muszę im tego tłumaczyć, tak jak to robię z moimi przyjaciółmi i rodziną.

The New Normal

Mój stan jest stabilny i świetnie sobie radzę. Jestem w zasadzie dawnym sobą. Ale guzy nie zniknęły, a ja nadal otrzymuję chemioterapię przez większość tygodni.

Ale robię codzienne rzeczy. Pomagam mojej 6-letniej wnuczce, Chloe, w nauce przez internet. Raz w tygodniu opiekuję się 17-miesięczną wnuczką. Spaceruję z moimi dwoma psami, Clarence i Cody, przez godzinę lub więcej każdego dnia, i lubię wyjść na 15-20 minut na własną rękę.

Spędzam też więcej czasu w kościele. To brzmi mrocznie, ale muszę pogodzić się ze śmiercią. I myślę, że moja wiara może mi w tym pomóc.

Going Forward

Po diagnozie trudno mi było zaakceptować fakt, że jestem tylko człowiekiem. Nie chciałem odejść z tego świata, nie robiąc więcej wielkich, dobrych rzeczy. Rozmawiałam o tym z moją psycholog. Powiedziała mi: "Lin, może chcesz, żeby cię zapamiętano". To było naprawdę ważne. Potem było już dobrze.

Postanowiłam, że będę wdzięczna za Michaela, mojego męża od 40 lat, i rodzinę, którą pomogłam stworzyć. Mam czwórkę dzieci. Mam też pięcioro wnuków i jestem z nimi związana. Kiedy pandemia się skończy, a oni wszyscy wrócą do szkoły na pełny etat, pójdę robić coś innego. Nie wiem co to będzie, ale wiem, że to wystarczy.

I chociaż nie jestem przedrakowym Linem, jestem całkiem blisko. Wiem, że jeśli znów zachoruję, będzie ciężko. Ale wierzę w Boga i w to, że wszyscy jesteśmy na ścieżce. Gdzieś po drodze moje życie się skończy. A to, jak je przeżyję między tym a tamtym czasem, to mój wybór. Mogę być zdenerwowany. Mogę leżeć w łóżku. Mogę robić co chcę. Mam wszystkie te wybory. Ale kiedy nadejdzie mój dzień, Im going to go. To, czy byłem szczęśliwy czy smutny w tym czasie, zależy tylko od mnie.

Poprzedni artykułNajlepsze życie z NSCLC
Następny artykułNSCLC: Postępy w leczeniu

Hot